Kolejne okno pogodowe i ostatni dzień urlopu w tym roku!
Cel - Babia Góra. Podobno to nudna góra, ale ja często mam na niej jakieś atrakcje
O 7 meldujemy się w Slanej Vodzie i robimy obowiązkową fotkę na ławeczce. Oprócz nas na parkingu jedno auto.
Witają nas mieszkańcy Babiej Góry.
Wyruszamy. Jest lekki mrozik. Śnieg wytopiony, brudny jak na wiosnę.
Na Babiej widać amatorów wschodu słońca.
Wkrótce my też mamy wschód.
Momentalnie robi się ciepło. Ruszamy w górę.
Szlak na Babią początkowo jest dość nudny. Idzie się stromo przez las. Wkrótce pojawiają się widoki. Pilsko.
Chocz.
Mała Fatra.
Magura Orawska, za nią Prosieczne i Niżne Tatry.
Idziemy dalej. Pora odpocząć. Tobi nie odpoczywa.
Po wyjściu na dach mina zadowolona.
Nabieramy wysokości, a za plecami wciąż cudne widoki.
Szlak jest przedeptany. Wąska ścieżka, ale idzie się dobrze.
Wyżej pojawiają się w końcu drzewa oblepione trochę śniegiem.
Zaczyna wiać. Najpierw delikatnie, ale postanawiamy przygotować się w ostatniej chatce na większe podmuchy.
Taka kolekcja obrazów w środku. Można pomodlić się w intencji udanego szczytowania.
Powyżej chatki, gdzieś na wysokości 1650 metrów, uderza w nas wiatr, choć na prognozach go nie było.
Ukochana zakazuje robić zdjęcia jak walczy z wiatrem, więc idę sobie powoli w górę i robię widoczki.
Dochodzę na szczyt. Wieje konkretnie. Ukochana daleko w tyle. Najpierw myślałem, że unika zdjęć i chce być daleko za mną. Potem zacząłem podejrzewać, że ma jakieś kryzysy.
Wiatr jest porywisty i porywa Tobiego. Czasem go przesuwa o parę metrów. Nie ma mowy o zapozowaniu na słupku, albo na murku.
Zaczynam się wychładzać i niecierpliwić. Gdzie Ukochana? Zerkam w jej stronę, niby idzie, niby jest blisko, a jakby stała w miejscu. Walczy.
Próbuję cokolwiek sfotografować. Wiatr mną miota. Jedynie przy samym murku można zaznać chwili spokoju. Siedzę chwilę, a potem znowu patrze gdzie Ukochana. Nie ma jej. Czyżby się wróciła? A może ją zwiało? Ruszam więc z akcją ratowniczą.
Jest, znalazła się. Leży pod ołtarzem papieskim i ma problemy z oddychaniem, z powodu zbyt silnego wiatru. Biorę ją pod rękę i jakoś próbujemy dostać się pod murek, gdzie można chwilę odpocząć i nabrać sił. Prawdę mówiąc przez chwilę myślałem, że już odejdzie z tego świata spełniając moje marzenie o śmierci w górach, ale szybko jej się poprawiło
Następnie schodzimy niżej, ale już trzymając się razem w nadziei, że jakimś cudem wiatr będzie mniejszy. I tak jest. Dosłownie kilkadziesiąt metrów obniżenia wysokości i warunki są zupełnie inne. Wracają humory.
Tobi znalazł patyka i aportuje na Babiej
Lodowa pustynia. Warunki idealne na raczki.
Schodzimy na przełęcz.
A na przełęczy powietrze stoi w miejscu, nie ma najmniejszego podmuchu.
Idziemy na Małą Babią.
A nad Babią pojawiła się Gwiazda Śmierci.
Ścieżka na Małą Babią wije się miedzy kosówką jak wąż. Widać, że ktoś tu bardzo walczył i zapadał się co krok. Pięknie jest, ale mam obawy czy zejście z Małej na słowacką stronę będzie przetarte.
Na szczęście jest. Nie jakoś mocno, ale widać ślad. Jesteśmy uratowani.
Jeszcze rzut okiem na Taterki.
I schodzimy w las. Gdzie śnieg jest już mokry i zapadający się.
Tobi ćwiczy do samego końca. Ciężko wskoczyć na pieniek zimą, nie ma się jak wybić. Sytuacja wygląda kiepawo, ale jakimś cudem z tej pozycji zdołał się podciągnąć na górę.
Wycieczka była dość ciężka, ale daliśmy radę