Może ktoś czytał taką książkę pt. Biała Góra nieżyjącego już Adama Skoczylasa. To o wyprawie na Dhalaugiri w grupie niemiecko - szwajcarskiej w której brał udział wraz z dr Jerzym Hajdukiewiczem, zakopiańskim lekarzem i alpinistą, pewnie też już nie żyje. Hajdukiewicz też napisał książkę, nazywa się o ile pamiętam "Dhalaugiri zdobyty". Byli przyjaciółmi, tj. Hajdukiewicz i Skoczylas, nie kłócili się, nie odegrali kluczowej roli w wyprawie, więc nie ma cienia podejrzenia, że istniała między nimi rywalizacja. Tak się składa, że znałem ze szkoły innych polskich himalistów z tego okresu. Tomek I zapewne się już domyśla o kim pisze, to poznanśkie podwórko. Kiedyś na szkolnym zjeździe zapytałem ich o to - tylko się roześmieli. Dlaczego zapytałem? Bo te dwie książki o tej samej wyprawie są dość różne. Nie, nie sprzeczne, po prostu są w innym nastroju. Pewne zdarzenia są inaczej odebrane. I o tym warto pamiętać. I to można wyczuć analizując to wszystko co napisano o tej nieszczęsnej wyprawie, w której zginął Berbeka i Kowalski. A także o tej, w której zginął ten operator filmowy. Ta była dawno, wtedy nie było jeszcze internetu i bardzo dobrze bo potrafię sobie wyobrazić te tony gówna, które by się wylały gdyby to się stało teraz. Nie wymieniam nazwisk, orientujący się w polskiej himalaistyce wiedzą dobrze co i jak.
Do czego prowadzę? Ano do tego, że te wszystkie wydarzenia odbywają się na wysokościach conajmniej 5000 npm a najczęściej jeszcze znacznie wyżej. Pomijam tu inne ekstremalne okoliczności towarzyszące, ekstremalne nawet dla takich co w Alpach zęby zjedli. Adam Skoczylas opowiada w swojej książce, nie pamiętam już jakiej dotyczyło to wysokości jak spał z Hajdukiewiczem w jednym namiocie i obudziwszy się chciał Hajdukiewicza zabić, nie pamiętam już czym, chyba czekanem. Ocknął się gdy usłyszał Hajdukiewicza - Adam, coś ty! O co chodziło? Bo Skoczylas zobaczył nad sobą Hajdukiewicza z długim nożem rzeźnickim wymierzonym w niego, Skoczylasa. A Hajdukiewicz o ile dobrze pamiętam (nie mogę sprawdzić, ktoś pożyczył książkę i nie oddał), leżał wtedy w śpiworze a w namiocie nie mieli takiego noża. To była halucynacja, spowodowana wysokością i to jak słyszałem zdarza się często tylko na szczęście nie często aż w tak dramatycznej formie. Inne zjawisko, niechętnie opisywane w himalajskich relacjach, bo "niepolityczne", to ostre spory, niekiedy dantejskie awantury, często o błahe sprawy. To też wysokość ale nie tylko bo też jest spotykane w długich wyprawach na jachtach morskich. Kilku lub kilkunastu chłopa przez 24 godziny na dobę w jednym ciasnym miejscu (baza himalajska też jest ciasna), w ekstremalnych, odbiegających od codzienności warunkach to jest "mieszanka wybuchowa" lub granat w ręku gotowy do odbezpieczenia. A to, że na ogół to są kumple co znają się od lat i się przyjaźnią nie ma tu znaczenia.
Ja znam to z książek lub opowiadań, nigdy tak wysoko nie byłem, podejrzewam, że większość z Was, Koledzy też. Dlatego, bardzo Was proszę, wstrzymajcie się z osądami, wystawianiem etykietek, dzieleniem włosa na czworo bo można kogoś strasznie skrzywdzić. Po co, w jakim celu, co komu z nas z tego przyjdzie, jesteśmy w stanie cokolwiek zmienić?
PS. Dla "porządku" zamieszczam ten tekst tutaj i jednocześnie w OT aby ew. ostre i niezbyt "górskie" wypowiedzi nie raziły oczu tych co nie chcą "kalania" sanktuarium.
|