Działy Orawskie to małe płaskie górki, wchodzące w skład Beskidu Żywieckiego, zlokalizowane pomiędzy Babią Górą i Tatrami. Nigdy tam nie byłem i nawet nie chciałem być, bo teren z mapy wygląda nieciekawie. Do tej pory nie spotkałem się z relacją z tych rejonów, aż do ostatniej niedzieli, kiedy to wpadłem na parę bardzo zachęcających fotek
magisa i pojawił się mojej głowie plan, że trzeba tam pojechać. Czasem taki plan dojrzewa latami i czeka grzecznie na realizację. Ten dla odmiany czekał zaledwie kilka dni
Podjechaliśmy na Przełęcz Bory Orawskie (709), ale nie tą pod Pilskiem, tylko przy drodze z Rabki do przejścia granicznego w Chyżnem i ruszyliśmy bez szlaku, a nawet bez jakiejkolwiek drogi w dół w kierunku miejscowości Podwilk. Nietypowe klimaty jak na Beskidy - puste rozległe przestrzenie.
Następnie zaczęliśmy podejście na pierwszą górę tego dnia - Kuligowa (756). Babia Góra zawsze wygląda majestatycznie. Oto widoki na jej południowe zbocza, a z lewej czai się Pilsko.
Zupełnie przypadkowo trafiliśmy na miejscową atrakcję - cmentarz żydowski. Prawie byśmy go nie zauważyli, na szczęście zwróciliśmy uwagę na tą tablicę.
Cmentarz jest całkowicie zarośnięty i zaniedbany. Ogrodzenie się rozpadło. Główna ścieżka wgłąb wygląda tak.
Przez to wszystko, miejsce ma niepowtarzalny klimat.
Zresztą ogólnie cała okolica ma swój klimat. Dość mocno rzucają się w oczy kapliczki, które przyjmują różne formy. Ta wygląda całkiem normalnie.
Ale zastanawiał nas napis pod krzyżem. Trudno go rozszyfrować, jakby zrobiła go osoba mająca trudności w pisaniu. Z drugiej strony kapliczka wygląda na współczesną. Dziwne.
Jeszcze dziwniejsza jest kapliczka na szczycie Kuligowej. Taki "brzydki" domek.
Furtka i drzwi do środka otwarte. Wystrój trochę kicz i tandeta, ale sporo trudu kosztowało zrobienie tego wszystkiego i utrzymanie w takim stanie.
I taka kartka. Można powiedzieć dowód żywej prostej wiary. W dzisiejszym świecie rzadkość.
Z Kuligowej zeszliśmy do miejscowości Orawka i rozpoczęliśmy podejście na kolejna górę - Kuligowa (753). Trochę się można pogubić w nazewnictwie.
Widok wstecz, obok Babiej pojawiło się pasmo Policy.
Doszliśmy do żółtego szlaku i zaczęły pojawiać się widoki na południe. Zaatakowały nas wystające zza drzew Tatry. Ich bliskość w pierwszym odczuciu była zaskakująca.
Idziemy w kierunku Danielek - wysokopołożonego małego przysiółka. Nagle pośrodku niczego taki kościółek. Niestety zamknięty.
Nie potrafimy oprzeć się widokom na Tatry. Siadamy, otwieramy piwko, robimy szczegółowa panoramkę. Przejrzystość tego dnia nie jest najlepsza, ale i tak jest cudnie.
Danielki to ciekawe miejsce. Tak wygląda centrum. Kapliczka i dzwonnica loretańska. Miejscowy piesek przywitał się z Tobim, miejscowa staruszka z nami. Zamieniliśmy dwa zdania, że wiosna, ciepły dzień, ale zima była śnieżna tego roku.
Kapliczka z zewnątrz wygląda na nową, ale podobno ma ponad 100 lat. Można wejść do środka.
Dzwonnica dla odmiany wygląda na starą, ale napis głosi, że została zbudowana w 1999r. Nigdy jeszcze nie byłem w dzwonnicy loretańskiej w środku. Do tej można wejść. Wewnątrz widać, że deski są dość nowe.
Danielki wyglądają na mocno podupadające. Wiele domów jest w ruinie, pozostałe dawno nie remontowane. Nowego nie zauważyliśmy ani jednego. Pewnie problemem jest brak dobrej drogi dojazdowej. Ale jest światełko w tunelu, ktoś składuje nowy gont, pewnie na remont, albo na nową chałupę.
Idziemy dalej żółtym szlakiem, w kierunku miejscowości Podszkle. Zrobiło się trochę nieprzyjemnie - błoto i miejscami śnieg.
Widoki na Tatry wynagradzają wszystko.
Schodzimy do Podszkla, gdzie planujemy porzucić żółty szlak, który dalej ma prowadzić do Bukowiny Osiedla wzdłuż asfaltowej drogi. Wymyśliłem, że my dojdziemy tam bez szlaku, górami przez Wielki Dział (934) i Bukowiński Wierch (934). Na zdjęciu na wprost widać drogę, którą mamy zamiar podejść na Wielki Dział, a Bukowiński Wierch jest za drzewami z prawej - widać było nadajnik na jego szczycie. Tam w terenie wyglądało to naprawdę prosto. Miałem jednak przeczucie, że będą "atrakcje".
Początek był miły. Natknęliśmy się na marne skupiska krokusów.
Zdobyliśmy ambonkę.
Tobi to jest już przeskurczysyn jeżeli chodzi o wychodzenie po drabinie. Szkoda tylko, że w schodzeniu nie jest równie dobry
Potem żarty się skończyły i musiałem wspiąć się na wyżyny umiejętności nawigacyjnych, żeby przemieścić się pomiędzy Wielkim Działem a Bukowińskim Wierchem. Niby wystarczyło trzymać się grzbietu, ale w tym wypadku nie było to proste. Las gęsty, mnóstwo dróg w różnych kierunkach, grzbiet mocno wypłaszczony, niejednoznaczny, poprzecinany obniżeniami.
Na zdjęciu domek leśnego pszczelarza.
Jednak to nie trudności nawigacyjne okazały się głównym problemem. Problemem był śnieg. Miejscami było go po pas. Można było zrobić 10 kroków i nie zapadać się w ogóle, a za kolejnym krokiem noga wpadała po sam tyłek, a pod śniegiem było po kolana wody.
Póżniej okazało się, że to nie śnieg jest największym problemem, ale wiatrołomy. Tu np, chcieliśmy iść na wprost - drogą. Ale droga zawalona była całkowicie.
Próbując omijać wiatrołomy, zaliczyliśmy stromy wąwóz ze strumykiem, a potem młodnik, w którym wpadało się ten wstrętny mokry śnieg po pas, charując goleniami po pniach przewróconych i zasypanych całkowicie drzewek. Oj, były chwile zwątpienia.
Pierwszą iskierką nadziei była ta droga przez młodnik.
A potem droga robiła się coraz szersza, śniegu coraz mniej, aż w końcu wyszliśmy na szczyt Bukowińskiego Wierchu, a tam takie widoki w nagrodę. Caluśkie Tatry widoczne na szerokość.
Był czas na odpoczynek, na jedzenie i na podziwianie. Wiadomo już było, że nie zdążymy wrócić do auta po jasnemu.
Pozostało nam już tylko proste dojście do niebieskiego szlaku idącego wzdłuż Pasma Podhalańskiego, a następnie żmudny marsz na Przełęcz Bory Orawskie.
Czerwone Wierchy oświetlone zachodzącym słońcem nad zabudowaniami Bukowiny Osiedla.
A po drugiej stronie Babia.
Przez cały dzień spotkaliśmy tylko czteroosobową rodzinę turystów. To zdecydowanie niesprawiedliwe, żeby te ciekawe tereny tak się marnowały. Największa atrakcja - widoki na Tatry, dużo lepsze niż gdziekolwiek indziej w Beskidach. Dużo otwartych przestrzeni, łagodne podejścia, orawskie klimaty. Polecam