„Austria spadła już w moim górskim rankingu, szukam innych klimatów”… tak właśnie napisałam 2 lata temu i wyszło na to, że lepiej nie składać tego rodzaju deklaracji. W czerwcu i wrześniu zeszłego roku pojechałam do austriackiego
Parku Narodowego Północnych Alp Wapiennych, w sierpniu zaś szwendałam się po
Pfunderer Berge w Alpach Zillertalskich, czyli rzut beretem od Austrii.
Kalkalpen, pastwisko górskie AnlaufPfunderer Berge, Wilder See (2550), zdjęcie orientacyjne , nie jestem pewna poprawności (z lewej strony) sklejonej ręcznie panoramyPowinnam zacząć od Pfunderer, bo to wyższe, a więc bardziej atrakcyjne góry, ale serce skradły mi te niższe i to one będą pierwsze. Uwaga: trochę słabo wszystko ogarnęłam, można było lepiej wybierać trasy, więc „z pewną taką nieśmiałością” dzielę się poniższym:
I. Górna Austria, Park Narodowy Alp Wapiennych (Nationalpark Kalkalpen, w skrócie: Kalkalpen) i okoliceNa mapce widać, że przeszłam także spory obszar przyległy do parku. W sumie około 140 km i 7800 m do góry:
https://en.mapy.cz/turisticka?vlastni-b ... 5de15e09cdByłam tam dwa razy. W czerwcu pokonały mnie burze i deszcze oraz słabe przygotowanie do tego dość trudnego logistycznie terenu: miejsc noclegowych nie ma wiele, większość schronisk ma wolne dni na początku tygodnia, do cennego ze względu na lokalizację samoobsługowego schroniska trzeba pobrać na wsi klucz. Na mapach widać mylące domki oznaczone jako schroniska, w rzeczywistości można w nich najwyżej coś zjeść (czasem tylko ciastko) i to daleko nie codziennie. Ciekawą alternatywą są 3 miejsca biwakowe, dwa w lesie, jedno wysoko na grani. Skorzystałam z tych leśnych, gdy pojechałam we wrześniu - znacznie już lepiej przygotowana, z jedzeniem i pierwszą w życiu kuchenką.
To specyficzne miejsce, nie dla wszystkich będzie tam ciekawie czy ładnie, mnie Kalkalpen pozytywnie zalazł za skórę, dość powiedzieć, że gdy zeszłam we wrześniu do hotelu w miasteczku z myślą o powrocie, to następnego dnia zamiast do domu wróciłam w góry, nie powstrzymała mnie nawet zapowiedź fatalnej pogody – spokojnym krokiem wracałam w objęcia sama nie wiem czego.
Park Narodowy Kalkalpen chroni największy zwarty obszar leśny w Austrii. 75% obszaru zajmuje dzika przyroda - to ewenement w Austrii. Powierzchnię ma niemal taką jak nasz TPN, ale przylegające do niego słabo zaludnione, dzikie, niezagospodarowane tereny (jak w pkt 2 poniżej) w pewien sposób powiększają park.
Są i góry – niewysokie, ale ze sporymi przewyższeniami, najwyższy szczyt to Hoher Nock (1963 m), położony w ponad 20-kilometrowym paśmie Sengsen zamykającym park od południa:
W latach 80. o ten teren toczyły się boje między zwolennikami zaanektowania terenu na potrzeby elektrowni (rzeka, wąwozy, lasy zostałyby zatopione) i młodymi obrońcami przyrody. Opcja elektrowni miała wielu zwolenników, wiadomo - praca, zarobki, wzrost gospodarczy regionu itp. Stosunki między obiema grupami były bardzo napięte, ale obrońców przyrody nie zniechęciły ani groźby telefoniczne, ani zniesławienia, ani zwolnienia z pracy, ani wyzwiska w autobusie i na ulicy, ani kary finansowe. W dniu, w którym na teren przyszłej elektrowni wjechały maszyny budowlane, aktywiści rozpoczęli 2-tygodniową akcję okupacyjną.Finał: park powstał w 1997 r., a projekt elektrowni trafił do lamusa.
(na podstawie: https://wissensdatenbank.kalkalpen.at/d ... spx?page=4 - tłum. Googla) Pierwszy pobyt w Kalkalpen (koniec czerwca).1. Dojazd – nocny pociąg do Wiednia, potem do Großraming, na koniec jeszcze 967 m do góry i jestem w
schronisku Ennser,
które chwali się gigantyczną panoramą z tarasu - moje zdjęcie nie zareklamuje odpowiednio tej panoramy, ale widać na nim mój cel, Hoher Nock, najwyższy szczyt nie tylko w Kalkalpen, ale i w całym paśmie Oberösterreichische Voralpen (Prealpy Górnej Austrii) - wystarczyło mieć 1963 m, żeby zająć pierwsze miejsce, będę miała przyjemność we wrześniu, szczyt na horyzoncie pod białą kropką:
2. Między schroniskami
Ennser i Anlaufalm prowadzi 12-kilometrowa trasa, z której 7 km przypada na szlak grzbietowy Dürrensteigkamm, z 7 mniej lub bardziej zaznaczonymi szczytami. Czytałam, że ludzie rzadko tu chodzą, ja przez cały dzień nie spotkałam nikogo - trudno to zrozumieć, zważywszy na urodę trasy i widoki.
Prowadzi (poza terenem parku) przez niewysokie góry (1400-1500 m), ale opisywana jest jako wymagająca (schwer), nawet gospodyni poczuła się w obowiązku uprzedzić mnie, że to nie spacer. Ja przeszłam wszystko bez problemu, ale wyłożyłam się oczywiście czasowo, bo to była pierwsza moja wycieczka w tym roku, bo wór na plecach, bo rano padało itp. Gdy zrobiło się ciemno, znalazłam miękkie posłanie z liści - i te liście to był słaby pomysł, bo w nocy wylazł z nich z tuzin tłustych, brązowych ślimaków. Obudził mnie ten, który szedł mi po twarzy, reszta towarzystwa rozlazła się po ekwipunku, wyrzuciłam wszystkie z mojego terenu i - z każdym wyjazdem coraz bardziej zahartowana na takie zdarzenia - zasnęłam szybko z powrotem.
Trochę trudniej zaczyna się dopiero w okolicach Langlackenmauer (1482) – jakieś nieprzedeptane wąskie ścieżki na stromych trawiastych zboczach, jakieś skałki, w tym zejście ubezpieczone liną (nietrudne), jeszcze chyba przy kolejnym szczycie szłam uważniej, mając blisko ścieżki bardzo strome zbocze.
Skałki z liną:
3. Zielona hala przy schronisku
Anlaufalm prosiła się o leniwe popołudnie, uległam. Tym razem ludzi było dużo, bo to była niedziela, była świetna pogoda, no i jak widać niżej - ładnie tam jest. Piszę o tym specjalnie, żeby nie stworzyć wrażenia, że Kalkalpen to teren bez turystów, tylko dlatego, że akurat ja często wędrowałam samotnie.
Park Kalkalpen tworzą dwa pasma: Reichraminger Hintergebirge i wyższe - Sengsengebirge. Na zdjęciu niżej widać dwa najwyższe szczyty obu: Großer Größtenberg (1724), a za nim, w oddali, bardziej skalisty Hoher Nock (1963).
Na horyzoncie Alpy Ennstalskie, na środku - Hexenturm (2172)Ten charakterystyczny płasko ścięty szczyt to pewnie St. Gallener Spitze (2144), może w bloku z Großer Buchsteinem (2224), w Parku Narodowym GesäuseBędąc w Anlaufalm, można rozważyć wycieczkę do położonego niżej wąwozu z rzeką i ferratą (A i B) o nazwie Triftsteig, ja tego nie zrobiłam, szkoda, bo we wrześniu znowu mi się nie udało. Na filmie pewnie wybrali z tej długiej trasy (ok. 1,5 h) najlepsze momenty: od 4.33 do 7.00:
https://youtu.be/i85U8gGjGWg?t=272Tak czy inaczej – wąwóz wygląda ślicznie. Poniżej fajny widok na Triftsteig – z góry (na dole wąwozu, po lewej stronie można dostrzec ścieżkę):
zdjęcie stąd:
https://de.m.wikipedia.org/wiki/Datei:H ... rge_03.jpg4.
Anlaufalm (z którego wyszłam jeszcze przed śniadaniem) i
Ebenforstalm (do którego szłam) to przykłady prywatnych gospodarstw alpejskich, w których głównym zadaniem jest zarządzanie letnim wypasem krów i innych zwierząt na górskich halach, a dodatkowo - wiele z nich serwuje turystom noclegi i wyżywienie, najczęściej w oparciu o własne wyroby. Takie gospodarstwa przejmowane są czasem przez odważnych mieszczuchów, którzy zatrudniają innych mieszczuchów, chcących być może zresetować się podczas wakacyjnej pracy w tak specyficznym miejscu (w jednym np. widziałam Anglików). W Austrii pastwiska górskie (almy) zajmują 20% powierzchni i są „ważnym elementem tożsamości Austriaków.”
Anlaufalm
Ebenforstalm
Wracając na trasę - góry niby niewysokie, ale uzbierało się 1035 m do góry i 930 na dół, na 17 kilometrach + niżej opisane karne naddatki. Muszę przyznać, że zaznaczona niżej trasa nie była dobrym wyborem – za dużo było tam leśnych dróg, nie trafiłam przez pomyłkę na ciekawe przejście lasem, wskutek błędów straciłam ze 2 godziny, wybierałam więc łatwiejsze, czyli nudniejsze przejścia, bo bałam się, że nie zdążę.
https://en.mapy.cz/turisticka?planovani ... 44639&z=14Rano - wizyta na Hochkogel (1157) i długie poszukiwanie trasy zejściowej ze szczytu. Na mapie w skali 1:50 000 nie widać takich niuansów jak konieczność krótkiego powrotu ze szczytu drogą wejściową w celu kontynuacji trasy. Więc nie wróciłam i długo szukałam zejścia po stronie, gdzie go nie było.
Po południu – trochę tylko krótsze poszukiwanie trasy do góry w miejscu, gdzie prowadziła ona wyłącznie na dół (chodzi o Begsteigersteig); ta wpadka to już tylko moja zasługa.
Pod wieczór - ulewa i grad, który walił jak kamieniami po głowie, nie dało się iść.
Ostatnie 950 metrów - została mi do przejścia hala, pioruny śmigały malowniczo, z nadzieją, że przyziemiają się za halą, ruszyłam przed siebie.
W schronisku wydało się, że pomyliłam Heute z Morgen przy porannej rezerwacji.
W nocy burza na hali grzmiała kwadrofonicznie.
Schronisko na samym środku zdjęcia5. Z Ebenforstalm weszłam na luzie na dwa szczyty, łatwe i przyjemne:
Alpstein i Trämpl. Oba ze skalistym czubkiem, na Alpstein przez minutę trzeba było nawet używać rąk. Ale skał, jak widać na zdjęciach, nie ma w parku dużo – łącznie z piargami stanowią 5% powierzchni.
Ostatnie kilkadziesiąt metrów przed szczytem Alpstein (1443):
Z Alpstein widać, że góry w Kalkalpen mają całkiem przyzwoite jak na swoją wysokość przewyższenia – np. szczyt Großer Größtenberg (1724) poniżej dzieli od dna doliny około 900 m w pionie:
I podobne wejście na Trämpl (1424):
6. Kalkalpen ozdabiają potoki, dwa główne, płynące przez park z południa na północ, to Krumme Steyrling i Großer Bach, który na zdjęciach niżej. Przez wiele lat służyły do dryfowania pozyskiwanego drewna. Dodam, że mimo dziewiczego wyglądu, teren ten przez 700 lat był związany także z górnictwem (ostatnie wydobycia - w latach 60. ubiegłego wieku).
(Großer Bach w dolnym i górnym odcinku ma inną nazwę)Pozyskiwanie drewna nie przeszkodziło w zachowaniu części lasów w stanie uprawniającym do wpisania 4 obszarów leśnych w Kalkalpen na listę UNESCO - w zakładce: Pradawne i pierwotne lasy bukowe Karpat i innych regionów Europy – jako obiekt przyrodniczy obejmujący zespół względnie nienaruszonych europejskich lasów bukowych strefy umiarkowanej (widzę na tej liście 4 miejsca w Bieszczadach). W 2019 roku odkryto w Kalkalpen najstarszy w Europie datowany buk - najstarsze słoje pochodzą z 1474 roku. Ciekawe, że nie jest duży: 20 metrów wysokości (buk rekordzista w Polsce ma 48 m), średnica 73 cm.
A propos rzeki: na zdjęciach niżej wracam właśnie do domu, na mapie miałam przejście przez rzekę, przyjęłam, że to mostek (chociaż mignęło mi w głowie, że w tym miejscu jest niedorzeczny).
W rzeczywistości wyglądał on jak niżej, znaki zaprowadziły mnie w krzaki po lewej, dalej już ani kroku, ani tu, ani w pobliżu:
Poszłam więc inaczej, całkiem wyraźną, w dodatku ładną ścieżką, i cóż, że w złym kierunku - znosiło mnie na bok ponad godzinę, ale się nie dałam, czyli nie zawróciłam, szłam tylko coraz szybciej, bo chciałam zdążyć na pociąg w Wiedniu. Wytrwałość została nagrodzona – chwilę po tym, jak w końcu ścieżka zakręciła i wyszłam z lasu, zatrzymał się przy mnie samochód - miałam farta, bo tego dnia w górach były wyjątkowe pustki (przez ostatnie 6 godzin nikogo nie widziałam).
Godzina 17, jak tylko weszłam pod zadaszenie na peronie, lunęło. Gdyby nie uprzejmy kierowca, właśnie bym mokła w górach, pod tymi ciemnymi chmurami.
II Drugi pobyt w Kalkalpen (wrzesień)
7.
Warszawa – Wiedeń – Losenstein - schronisko Schosserhütte. Hütte, jak pewnie większość wie, to schronisko. Często dubluję to słowo, pisząc np. „schronisko Feichtauhütte”, robię to świadomie, mam to przemyślane.
8. Rano dwóch trębaczy przywoływało hejnałem wiernych ma mszę, która miała być celebrowana w namiocie koło schroniska. Podglądałam ich potem z ganku, czułam, że wewnątrz namiotu jest miło, a może i wesoło. Cały czas padało, ktoś w orkiestrze (ponad 20 osób!) co i rusz podnosił złotą trąbę, żeby wylać wodę zbierającą się w zagłębieniu dachu. Obok namiotu rozgrzewał się grill.
9. Anton-Schosser-hütte (1158) – Feichtauhütte (1360). https://en.mapy.cz/turisticka?planovani ... 07477&z=12Ruszyłam na trasę jeszcze w ciemnościach. Przede mną 22,5 km (1245 m do góry i 1017 na dół). Pogoda świetna, jakimś miniwyzwaniem są wspomniane parametry trasy i brak jakiejkolwiek informacji o niej, jestem pełna optymizmu, oczekuję udanego dnia. Trasa prowadzi poza obszarem parku (oprócz ostatniego kilometra) - jest zwyczajna, przyjemna, fajnie długa, prowadzi ścieżkami, drogą leśną, ma krótki odcinek z asfaltem w dolinie. Ludzie – tylko przy zabudowaniach w dolinie, wyżej, nie licząc jednego samochodu na drodze leśnej – po prostu nikogo. Jeśli góra, to taka:
Sonnkogel (1177)O 10 w miejscu na zdjęciu niżej zatrzymałam się na śniadanie, będę świętować używanie pierwszej w życiu kuchenki. Zamiast lodowatej wody piję ciepłą kawę, jestem wniebowzięta, a kuchenka z miejsca staje się moim ulubionym sprzętem. W dniu wyjazdu zdążyłam jeszcze zmajstrować dla niej osłonę od wiatru, nawet chciałam ją kupić w sklepie, ale był zamknięty, więc wymyśliłam w tramwaju konstrukcję z foremek na ciasto. Sprawdziła się, waży 42 g z ochronną torebką, innej nie chcę. Przywiozłam też sobie w austriackie góry austriacki górski ser (SalzburgMilch Bergkäse), który kupuję na co dzień w Polsce (nagrodzony brązowym medalem na World Cheese Awards 2011, jak właśnie zaskoczona przeczytałam).
Bilderstadel Molln poniżej to miejsce pobożności ludowej i zabytek kultury, odbudowany dzięki inicjatywie oddolnej - ktoś dał bezpłatnie drzewo i zapewnił stolarza, ktoś mało policzył za dach, inni dołożyli pracę własnych rąk.
Trasa do Feichtauhütte, którą szłam, jest mniej popularna, strome podejście na ostatnim etapie było mało przechodzone, czekały tam na mnie wygłodniałe kleszcze. Zawsze pryskam buty i spodnie płynem przeciwkleszczowym, zawsze, i nigdy żaden się na mnie jeszcze nie połasił. Tym razem płyn zaaplikowałam tylko na spodnie i... wiadomo.
Za mną najbardziej stromy ostatni odcinek, 700 m do góry. Zwrócę uwagę na te niepozorne górki naprzeciwko, jedna z nich opisywana jest np. tak:
wycieczka dla indywidualistów, trudności w bezdrożnym terenie, rzadko odwiedzana, ponieważ nie ma oznakowanych ścieżek, jeśli kochasz samotność, to jest miejsce dla Ciebie!Przed siódmą, po 13 godzinach, byłam prawie u celu, najpierw ukazał mi się czubek Hoher Nocka, bardzo na to czekałam, to pewnie najważniejsze miejsce Kalkalpen, dodające mu splendoru. Ale dzisiaj, gdy minęło wiele dni, Kalkalpen widzę inaczej i Sengsengebirge z Hoher Nockiem są dla mnie po prostu dodatkiem do parku.
Chwilę potem do akcji przystąpiło zachodzące słońce, zdziwiona (że tak stromo) popatrywałam na zbocze, którym przyjdzie mi jutro wchodzić na szczyt:
Nieprawidłowo zrozumiałam zasady dostępu do schroniska (bezobsługowego) i udało mi się spać w nim tylko przypadkiem. Świetny domek (zbudowany w XVIII wieku jako chata dla myśliwych i drwali), dobrze wyposażony, z wręcz pocztówkowym widokiem na Hoher Nocka. W nocy obudziły mnie jelenie, mają panowie parę! Potężny basowy ryk z głębi trzewi, bardzo głośny, niósł się po górach. W pierwszej chwili, zanim się dobudziłam, myślałam, że to drzewa w lesie pękają, łamią się, toczą po zboczach.
10. Hoher Nock (1963). Rano zobaczyłam kleszcza, posmutniałam, brak doświadczenia przeciągnął operację usuwania, dezynfekcjom nie było końca, najwyższa góra czekała cierpliwie, w końcu ruszyłam na trasę. Czegoś się bałam, idąc na szczyt, że za stromo, że coś mi się stanie, że coś tam jeszcze. Spokój przyszedł wraz z Austriakiem, który mnie minął, poczułam się raźniej. On zaliczył górę raz dwa, ja wciąż wchodziłam, gdy on już schodził, zatrzymał się porozmawiać i dał mi jabłko, o ile zrozumiałam jakieś wyjątkowe. Zostałam na górze całkiem sama. Wejście okazało się – jak dla mnie - łatwe.
Trasa prowadzi zielonym zboczem po lewej stronie, potem po skosie przez piargi, dalej po skałach:
Jedyne prawdziwe jezioro w Kalkalpen - Große Feichtausee. Kleiner Feichtausee obok niego to już tylko płytki staw.
Na górze wypłaszczenie, a szczyt - jeszcze pół godziny dalej.
Poniżej widok w kierunku zachodnim, można iść dalej w tym kierunku, zaliczając kolejne szczyty i nocując na grani „w 5-gwiazdkowym biwaku Uwe Anderle Biwak” – jak zrobił to Farix:
viewtopic.php?f=11&t=18758Na horyzoncie po lewej Großer Priel (2515), najwyższy szczyt Totes Gebirge - każdy pretekst dobry do przypomnienia tych świetnych, „martwych” z nazwy gór).Ze szczytu widać już niestety miasteczko na dole, przydałaby się jakaś mgła…
Za to na wschodzie – tylko góry, gdzieś tam już chodziłam i za parę dni znowu będę.
Poniżej Sengsengebirge (widok w okolicach schroniska). Przez całe pasmo prowadzi trasa graniowa.
11. Schronisko Feichtau – biwak Steyrsteg. Biwak - dla szczęśliwej posiadaczki pierwszej w życiu kuchenki - jest dzisiaj najważniejszy. Kuchenka odmieniła moje turystyczne życie, jak mogłam wcześniej żyć bez niej? Kupiłam ją trochę przypadkiem, bez jakiejś presji, zachęciła mnie znikoma waga palnika, pomyślałam, że może przyda się w Kalkalpen.
Mapka:
https://en.mapy.cz/turisticka?planovani ... 36212&z=13Pamiętam, że cały czas schodziłam na dół (930 m, jak z Kasprowego do Kuźnic), a tu okazało się, że było także 548 m do góry, których nie zarejestrowałam w pamięci - to był już trzeci dłuższy pobyt w górach w tym roku, więc podejścia w końcu stały się łatwiejsze. Główną część trasy stanowi 4-kilometrowa dolina, uważana za jedną z piękniejszych w Kalkalpen. Jak na mój gust jest trochę za elegancka. Nie znalazłam nigdzie jej nazwy, może Blumauer? od nazwy pastwiska. Jej południową stronę ozdabiają skały Sengsengebirge.
Potok po niemiecku to „der Bach” - i właśnie muzyka Bacha spieszy czasem i płynie nieubłaganie jak potok,
tu na wesołą nutkę:
https://youtu.be/7GNUgQ5P1fY?t=91,
a tu pędzi na zatracenie w minorowej tonacji:
https://youtu.be/qB76jxBq_gQ?t=121 Blöttenbach płynie potem przez całą dolinę, ale niezbyt często udziela się tam krajobrazowo.
I sama dolina, widok do przodu i wstecz:
Bardziej spodobało mi się, gdy skręciłam z doliny na południe, szkoda tylko, że deszcz mi trochę przeszkadzał. Trasa prowadziła zboczem wąskiego kanionu, dając miejscami widok na przepaść z potokiem Krumme Steyrling. Policzyłam na poziomicach, że miejscami dno kanionu było 100 metrów niżej niż ścieżka. Zejdziemy się z tym potokiem za niecałą godzinę, na biwaku.
Ostatnie 20 metrów przed biwakiem zaczęło padać już bardziej konkretnie, więc się ucieszyłam, że nikt nie zajął drewutni. Nikt się nie zjawił i potem - i w ogóle turystów zobaczę dopiero jutro po południu, bliżej miasteczka, takie są dobrodziejstwa gorszej pogody.
Przed wyjazdem podejrzliwie patrzyłam na zdjęcia biwaków w internecie – niezbyt mi się podobały, obok obu była leśna droga. W rzeczywistości okazały się przyjemne i pełne uroku.
Cisza, spokój, obok płynie potok, umościłam się wygodnie, na kolację podano kieleckiego LyoFooda. Zawsze jest dużo rzeczy do zrobienia na koniec dnia: uprać zabłocone spodnie, rozwiesić rzeczy do suszenia, kolejny raz szukać czegoś w plecaku, opisać kopertę z zapłatą, zrobić zdjęcia, pochodzić po strumyku, zjeść, jeszcze raz zagotować wodę, zminimalizować objętość śmieci, umyć się, podładować sprzęt, oglądać co i rusz mapę, oglądać w aparacie zdjęcia, uporządkować rzeczy, zasnąć jak tylko się ściemni. Wydawało mi się przez sen, że w nocy przejechał drogą samochód, może straż parkowa?
W tym skromnym baraczku kryje się także toaleta: wzorcowy, nowoczesny design, estetyczne wykończenie, świetne materiały, doskonała „sucha” technologia, zero zapachów, na półeczce pojemnik do dezynfekcji rąk (bezdotykowy, z czujnikiem), papier, idealna czystość. Biwak jest płatny - 5 euro (3 za dziecko). Zasady korzystania:
https://www.outdooractive.com/de/hut/ob ... /10364093/12. Miasteczko Windischgarsten - biwak Weißwasser. Aby nie terroryzował mnie termin biletu powrotnego, nie kupuję go wcześniej. Bilet można kupić na stacji w automacie albo u konduktora, fakt, w przedsprzedaży bywa taniej. Łatwo więc przychodzi mi zmiana planów. Zeszłam do miasteczka z zamiarem powrotu do domu, pogoda w górach była jak niżej i nie zapowiadali lepszej. Ale jakoś tak się stało, że rano zamiast do domu wróciłam w góry, gdzie spędziłam dwa wspaniałe dni, niemal w zupełnej samotności, było pochmurnie, klimatycznie, świat trochę już przygasał jesiennie.
Mapka:
https://en.mapy.cz/turisticka?planovani ... 61163&z=12Szłam przez teren Reichraminger Hintergebirge. 100 lat temu było tu 450 domów, zostało 70. Widziałam po drodze 4, ale ludzi przy nich nie było, tylko krowy. Prawdę mówiąc, ludzi całkiem gdzieś wcięło, przez dwa dni tylko raz kogoś widziałam na trasie i byli to turyści. Krajobraz spokojny, bez fajerwerków, czasem taki jest w sam raz, pasuje do wyludnionych obszarów, przygaszonej pogody, nastroju.
Kreuzau (powyżej i poniżej) - jedno z 11 pastwisk w Kalkalpen. „Bez wypasu nie ma alpejskich pastwisk, tylko las”.
Góra obła i góra trójkątna:
wszyscy ostatnio pisali, że opadłe liście zapobiegają niedoborom żelaza w glebie, zapewniając zdrowie kolejnym pokoleniom, to i ja o tym napiszę:-)Blahbergalm (1040). Chatę i pastwisko dzierżawi rodzina prywatnych hodowców. Liczyłam na jakąś przekąskę, ale nikogo nie było. Obok pasły się krowy i to nie byle jakie - rasa Murbodner znajduje się na Czerwonej Liście zagrożonych zwierząt domowych w Austrii, więc park przyłączył się do programów ratowniczych.
Mają charakterystyczne ubarwienie w kolorze od „chlebowego” do jasnorudego i szarego oraz jasne rogi z ciemną końcówką. Już w drugiej relacji piszę o rasach krów, to przez geny.
Kolejny biwak, Weißwasser, był jeszcze lepszy, drewutnia była przyjemniej usytuowana, w bonusie miałam koncert przyrodniczy: porządny deszcz w duecie z potokiem.
13. Zakończę: po nocy na biwaku przeszłam leśnymi drogami do znanego mi z czerwca gospodarstwa Anlaufalm. Wtedy było tam z 60 osób. Tym razem mimo soboty zestaw był skromny: czwórka Czechów, francuskie małżeństwo, ja, gospodarz i dwa dokazujące kotki. Miałam nadzieję, że kolejnego dnia przejdę ferratę Triftsteig, o której pisałam w pkt 3, ale deszcz był za mocny na taką wycieczkę.
Drogi leśne i dukty, pogrążone w lesie i zawijające wyżej po górach - jest ich sporo, ładne są zawsze rozstaje i skrzyżowania – czasem z chatką, kapliczką, mostkiem.
14. Na dworzec miałam 15 km, padał deszcz, i tak jak w czerwcu - zatrzymał się przy mnie uprzejmy kierowca.
PS. Będąc w niedzielę na maleńkiej, opustoszałej stacji w Austrii, warto wsłuchiwać się w melodię zapowiedzi – nawet nie znając języka, można poczuć, że zapowiedzi nie są typowe, a brak ludzi niekoniecznie jest związany z tym, że to malutka stacja, pada deszcz i jest niedziela. Ja zbagatelizowałam wszelkie oznaki i o tym, że stacja jest nieczynna, dowiedziałam się po godzinie, w kawiarni, do której zajrzałam, żeby się ogrzać.