Od kilkudziesięciu dni pogoda wybitnie nie górska, więc może wrócę wspomnieniami do bardziej przyjaznego klimatu
Wakacje 2020 spędzamy na Riwierze Makarskiej w miejscowości Zivogosce. Jakoś będąc na wakacjach nie chce mi się zrywać wcześnie rano by wyjść w góry lub na wschód słońca, dodatkowo unikam w tym klimacie jakichkolwiek wyjść, które nie są w pobliżu morza, jest po prostu stanowczo za gorąco. Nie wypada jednak nie skorzystać z okazji, że obok kwatery zaczyna się szlak na szczyt o nazwie Sutvid o wysokości 1155m n.p.m. Co to za wysokość 1155m ? To jak w Beskidach, Małym lub Niskim, ale tutaj wchodzi się na górę z poziomu morza, więc przewyższenia robią się już tatrzańskie a nie beskidzkie. Jak pisałem, unikam chodzenia w środku dnia po górach na chorwackim wybrzeżu, chociaż parę wycieczek zaliczyłem, znam więc trochę charakter tych gór i staram się tak ułożyć wycieczkę by koło dziewiątej schodzić już do cywilizacji. Zrywam się więc niemożliwie wcześnie i zmierzam w kierunku Klasztoru Franciszkanów, gdzie po drugiej stronie Jadranki zaczyna się szlak. Początek to droga asfaltowa a potem wchodzimy w dzicz. Szlak jak to w tych górach, ścieżynka, słabo znakowana, nierówna z wystającymi ostrymi skałami i ostrą roślinnością. Tempo podejścia jest dość szybkie, więc po wyjściu z lasu pojawiają się widoki na śpiące jeszcze wybrzeże.
Na dole Zivogosce i większe Igrane.
Kierunek i szlak mam właściwy.
Przed wyjściem z lasu widać cel wycieczki.
Przed grzbietem biegnącym wzdłuż wybrzeża przechodzi się niewielką polanę, z której wchodzimy na słabo wciętą przełęcz, gdzie mamy widoki na drugą stronę na tak zwany interior, tereny w większości Bośni, najwyższą część tych gór Park Biokovo.
Na przełęczy wchodzimy na szlak, który biegnie od szczytu wzdłuż grzbietu, pomimo że góry nie wysokie, grzbiet tworzy coś w rodzaju grani. Na szczyt trzeba odbić w prawo.
40min. to trochę na wyrost, chociaż dla kogoś nie obytego z używaniem rąk przy chodzeniu po górach może być za mało, ponieważ od przełęczy szlak zmienia swój charakter, poruszamy się w skale, miejscami dość stromej i bardzo ostrej.
Droga w kierunku szczytu wygląda tak.
Jak widać znakowanie dość gęste, więc trudno zabłądzić, do wschodu zostało parę minut, więc zagęszczam ruchy. W drugą stronę mamy widok na wspomniany grzbiet, którym też idzie szlak i mam zamiar nim schodzić by nie wracać tą sama drogą.
Po przejściu pierwszego spiętrzenia grzbietu myślałem, że już jestem na szczycie a tu niespodzianka, przede mną kolejne spiętrzenie tym razem już ostatnie przed szczytem.
Widoki na Biokovo.
I wyspę Hvar.
Po około 15min. jestem na szczycie, dosłownie parę minut po wschodzie.
Najciekawsze widoki są na wybrzeże biegnące dalej na południe.
Biokovo góruje nad okolicą.
Fotki na szczycie.
I samego szczytu.
Widać wschodni kraniec wyspy Hvar z miejscowością Sucuraj a dalej półwysep Peljesac z kulminacją w postaci szczytu Sv. Ilija, na którym byłem kilka lat temu.
Bardzo ciekawie wygląda szlak schodzący na drugą stronę szczytu, przynajmniej tak wynika z mapy, ale znakowania prawie nie ma a jest bardzo słabo przedeptany, nie mam ochoty na błądzenie w takich chaszczach lub na powrót na szczyt, gdyby się okazało, że nie mogę się przedrzeć, więc ze szczytu wracam na przełęcz.
Z przełęczy wchodzę na grań, którą według mapy mam dojść do kolejnej przełęczy, na której jako punkt orientacyjny jest kapliczka, z tej przełęczy schodzę w stronę wybrzeża, gdzie mam dojść do szlaku którym wchodziłem, gdzieś w połowie podejścia.
Idzie się rewelacyjnie, widoki na obie strony, na skale super tarcie, więc buty trzymają się jak przyklejone, znakowanie też jest bez zarzutów, co się wkrótce zmieni
Widok w kierunku szczytu.
Po około trzystu metrach chaszcze robią się coraz gęstsze, znakowanie coraz rzadsze i bladsze.
W pewnym momencie słyszę jakieś szamotanie w chaszczach przede mną, napędziło mi to stracha bo wygląda to na dużego zwierza a przecież w tych górach nic większego od zająca nie spotkałem. Chociaż na podejściu przykuły moją uwagę odchody w formie krowiego placka, ale no bez jaj, jak tutaj mogły krowy dotrzeć i poruszać się w takim terenie
Jak podchodzę bliżej, widzę wystający z chaszczy krowi róg, nie wiem kto się bardziej bał, ale chyba jednak krowa, bo ruszyła w popłochu w dół z takim pędem, że nie wiem czy nie spadła gdzieś z tej grani. Schodzę z grani po jakiejś ścieżce i o dziwo trafiam na wodopój, co jest mega rzadkością w tych górach i to jeszcze tak wysoko.
Mam dylemat, bo oznaczeń szlaku dawno już nie ma, od źródełka w każdą stronę biegnie jakaś ścieżka, co ruszę w którąś do dochodzę w chaszcze nie do przebycia, nogi mam już poranione od badyli jak jasna cholera, trochę jestem w doopie, wracał się nie będę, bo za daleko, jest sporo po ósmej i słońce nie daje już żyć. Szlak musiał odbić gdzieś wcześniej z tej grani i jakimś trawersem dochodzi do przełęczy z kapliczką. Jak wiadomo na grani nie da się zabłądzić, więc przez chaszcze przedzieram się byle w górę i docieram do skalnego grzbietu, którym kontynuuję zejście.
Miejscami jest dość czujnie, bo skały są strome a w dole rosną krzaki i tak naprawdę nie widać, czy tam jest jakieś dno, czy rosną na ścianie opadającej do doliny. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach rzeźbienia w końcu widzę mój punkt orientacyjny.
Uff, jestem w domu. Z przełęczy schodzę długim trawersem do szlaku podejściowego.
Po kilkudziesięciu minutach jestem na znanym mi już szlaku.
Zatrzymuję się jeszcze na widokowo umiejscowionym cmentarzu.
Potem kawałek asfaltem i jestem w cywilizacji.
Parę minut po dziewiątej jestem na kwaterze, wyglądam jakbym pokonał jakąś afrykańską dżunglę, ale zapach świeżo zrobionej kawusi stawie mnie na nogi