Właściwie tytuł mogł być "jak nie pojechalem w Alpy"Właściwie tytuł mogł być "jak nie pojechalem w Alpy"
Ania zorganizowała 3-osobową ekipę , dla mnie miał być to pierwszy wypad w Alpy.
Najpierw Piotr się rozchorował, potem problemy z pogodą, a gdy już mieliśmy z Anią wyruszyć - w przeddzień dopadł mnie jakiś grypo-podobny wirus. Po 5 dniach gorączki jakoś się pozbierałem, ale wciąż byłem mocno osłabiony. 2 testy covidiwe -nagatywne, ale nadal jakiś wysoki CRP. Gdy tak dosypiałem siedzac na kanapie, obudził mnie telefon Ani. Zanosi się na 2- 3 dni pogody w Tatrach, trzeba działać.
Nazajutrz podjeżdżamy do Javoriny, Andzej i Ela mają gości, my tylko zostawiamy samochód w ogrodzie i przepakowujemy się na 3 dni do schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim. Jakieś 17 kg na plecach nie bywało problemem, ale tym razem ciągle muszę odpoczywać.
Jakoś się dowlokłem. I chociaż był akurat "Tydzień JAMES" -udało się dostać 2 miejsca na stryszku nad agregatem.
Nazajutrz (11.VIII) wyszliśmy na Jastrzębią Turnię.
Postanowiłem wypróbować nowe buty specjalnie kupione "na Alpy". Dobre do raków półautomatów, ale na dwwójkowej płycie na zejsciu granią -żałowałem, że nie zabrałem podejściówek, lub trzewików wspinaczkowych.
W sumie o 13:00 już schodziliśmy z przełęczy, , gdy zaczęło (na szczęście na krótko) padać, nawet z odrobiną gradu. Więc spokojnie zeszliśmy do schroniska, ja miałem trochę odespać i zregenerować się przed jutrzejszą poważniejszą akcją. Ania nie mogła usiedzieć, poszła pod próg Dzikiej, wypatrzyła jakąś kolebę i tablicę upamiętniającą tragiczny wypadek jakiegoś młodego Słowaka.
Prognozy pogody na piątek były lepsze, to nył zresztą ostatni dzień przed załamaniem pogody, więc w sam raz na dawno planowane Papirusowe Trurnie.
Podchodzimy przez Dziką Drabinę, przez próg Dzikiej, dalej ścieżką na górne piętro dolinki, tu opuszczamy ścieżkę na Baranią Przeł. i udajemy się pod ścianę Czarnego Szczytu, gdzie zaczynają się: Papirusowa Drabina ( i nasza droga zejściowa - Jakubowa Ławka ( czy też Drabina?). Papirusowa Drabina, to wybitny płytowy zachód z 3-ma częściami przedzielonymi płytkimi rynnami, wyprowadzająca na trawiastą Przełęcz Stolarczyka, z widokiem na 3 Papirusowe Turnie i górujący nad nimi Czarny Szczyt.
Nauczony wczorajszym doświadczeniem, na przełeczy przebieram trzewiki. Po wyjęciu szpeju, jest wystarczająco dużo miejsca na "panzer-Salewy".
Od razu lepiej się wspina. Pierwszą Małą Papirusową Turnię Paryski zaleca atakowac od strony Pn. -czyli od strony Dol. Czarnej Jaworowej. Jest stromo, ale bardzo dobrze urzeźbione, porządne stopnie.
Najciekawsze jest wejście na blok szczytowy Pośredniej Papirusowej T. - pętle zachęcają do zjazdu (jak radzi WHP) na półkę z dalszą częścią drogi. Tak też robimy.
Z Wielkiej Papirusowej T. też zjeżdżamy, a przed Papirusową Szczerbiną nadchodzą mgły i nie wiemy, czy nie czeka nas powtórka z wczorajszego deszczyku.
Tu kończy sie nasza grań, ale zejście będzie nietrywialne. Na lewo od ostrza grani przechodzimy przez spiętrzenie pod blokiem szczytowym Czarnego, ale niepewni pogody- odpuszczamy wejście na jego wierzchołek.
I próbujemy sobie przypomnieć, którędy się schodzi na Czarną Galerię.
Trzymać się kopczyków - to za mało- bo jest ich pełno na różnych wariantach. Napierw obniżamy się wzdluz GGT, by trafić na dolny trawers. Wydawało mi się, żę nim idąc trafimy terenem 0+ na górną Czarną Galerię. Ale tam za kopczykiem -pętla zjazdowa. Więc może wyżej? Idziemy w kierunku górnych kopczyków. Znajdujemy bardzo ładny ring zjazdowy. Więc już nie bawimy się, tylko zjeżdżamy 20m i następne 15, też z ringu. I jesteśmy na Galerii.
Za to pogoda się poprawia, mamy niezłe widoki w stronę Łomnicy i Durnego.
W dole wypatrzyłem ścieżkę Jakubową Ławką, tylko trzeba tam jakoś zejść. Są kopczyki, ale dalej robi się nieprzyjemnie- bo w żlebiku tkwi ruchomy, (jakoś zaklinowany, lecz nie wiadomo, czy dobrze) -spory półmetrowy kamol. Nad nim zakładamy zjazd z pętli, bo lepiej nie ryzykować.
I jeszcze jeden "moment techniczny" -ostatnie metry Jakubowej Ławki. Wygląda groźnie, ale dość lite i nieźle urzeźbione.
I tak jakoś nam zeszło, że przed dojściem do Dzikiej Drabiny zrobiło się całkiem ciemno. Ania za dużo czasu poświęca na robienie zdjęć, przebieranie się i telefony do Mietka, ja też nie bez winy, bo na podejściu wlokłem się, jak emeryt (odpowiedni wiek już zresztą osiągnąłem). Więc łapiemy się za łańcuchy, a tam, gdzie usunięte, zakładamy linę do ringu i zjeżdżamy. W końcu docieramy na piargi.
I tam - gubimy ścieżkę. Dramatu nie ma, bo długie języki piargów pozwalają jakoś przebrnąć bez
chaszczingu przez kosówki. I wreszcze- schronisko. Rano następnego dnia schodzimy przez Przełęcz Pod Kopą do Javoriny, już w deszczu.
W domku w Javorinie Andrzej z Elą robią nam jeszcze obiad. I przed wieczorem już jesteśmy w Krakowie. Może za rok uda sie wreszcie w te Alpy? zresztą w okolicach Javoriny jeszcze sporo pięknych wypraw mamy w planach.
(wszystkie zdjęcia są z telefonu Ani)